dzien 2 – 2009

przez | 4 marca 2009

 

2009-03-04 10:40 (19:40)

Albert Hammond śpiewał kiedyś „It Never Rains In Southern California”. A my

mówimy – nieprawda! Rano obudził nasz szum padającego deszczu. I tak przez

kolejne kilka godzin. Dopiero koło 10:00 powoli przestało padać. Prognozy nie są

najgorsze, w przeciągu najbliższych 4 dni ma być pogodnie z nielicznymi

obłokami, 18-19°C.

 

Co do standardu śniadań nie liczyliśmy na nic wielkiego, mając w pamięci

zeszłoroczne doświadczenia. Ale to co zobaczyliśmy w dziś rano przeszło nasze

najśmielsze oczekiwania. Trudno zresztą nazwać to śniadaniem. Jako komentarz

niech może posłuży fakt, iż niektórzy w ramach śniadania ograniczyli się do

dwóch kaw – reszty nie dało się zjeść. Ale nic to, damy radę!

br>

Dziś ze wstawaniem było trochę gorzej. Prace nad modelem przeciągnęły się do

godziny 3:00 w nocy. Ostatecznie przed południem wybraliśmy się do pobliskiej

wypożyczalni Enterprise. Ceny wydały się przyjaźniejsze. Ostatecznie wybraliśmy

Toyotę Highlander za $700/tydzień.

 

Pewnym problemem w przypadku zawodów SAE jest wiek studentów i dodatkowe opłaty

pobierane przez wypożyczalnie od kierowców w wieku poniżej 25 lat. Enterprise

życzy sobie dodatkowe $20/dobę. Dlatego kierowcami są Radek i Piotr Haberland,

dyrektor Aeroklubu Poznańskiego, który wybrał się z nami do Stanów prywatnie w

charakterze obserwatora.

Po zapakowaniu całej ekipy do obu samochodów pojechaliśmy na lotnisko Apollo XI.

Nasz pilot Maciej odetchnął z ulgą – pas okazał się potężny 25×100 metrów. No tu

to można latać. Co prawda obowiązuje ograniczenie lotów do wysokości 400ft ze

względu na pobliski ruch samolotów komunikacyjnych, ale to specjalnie nie

przeszkadza. Dosyć spore pole otaczające pas obrośnięte jest chaszczami i wysoką

trawą – to na pewno uratuje życie wielu modelom amortyzując uderzenie o ziemię.

I co bardzo ważne dla pilota – obszar dostępny dla publiczności jest znacznie

oddalony od pasa – pilot nie czuje przez to oddechu widzów na plecach.

Kolejnym etapem jest pobliski sklep modelarski, w którym kupujemy rozwiertak i

bańkę paliwa modelarskiego. Paliwa nie można było przewieźć przez granicę, a

jest ono do oblotów niezbędnie potrzebne. Okazuje się, że nie jesteśmy w sklepie

sami – na ladzie widnieją dwa samoloty reprezentacji Wenezueli, sprzedawca

pomaga im szybko je dokończyć. Po kilu minutach zwiedzania stwierdzamy dość słabe wyposażenie

sklepu, modelarze mówią: bieda.

 

Teraz czas na coś na ząb. W Burger Kingu wciągamy podwójne Whoopersy popijając

oczywiście słodkim ulepkiem w rodzaju Fanty. Co myślimy o tego typu jedzeniu

opisaliśmy w zeszłorocznych relacjach – nic dodać nic ująć. Brutalne realia

ekonomiczne są nieubłagane – ale tydzień jakoś wytrzymamy.

 

Wracamy na lotnisko. Radek z Piotrem jadą obejrzeć pobliskie lotnisko Van Nuys

znane z filmu 16R.

2009-03-05 0:10 (9:10)

Na lotnisku pojawiają się ekipy z Portoryko i Wenezueli wraz ze swoimi modelami.

Jeden z nich ma nawet zmienny wektor ciągu, wydaje się jednak iż nie było to

działanie zamierzone konstruktorów. Podczas prób regulacji silnika rozkręcone

śmigło ich samolotu przestaje stanowić jedność z resztą samolotu – na szczęście

członkowie naszej ekipy przypatrują się zdarzeniu zza maszyny, nikt nie obrywa. Mimo

problemów Portorykańczykom udaje im się szczęśliwie wykonać

jeden lot.

My tymczasem dwukrotnie zmuszani jesteśmy do chowania modelu w samochodzie ze

względu na intensywne opady deszczu i towarzyszący im silny wiatr. Ostatecznie

jednak po 2 godzinach przygotowań, o godzinie 17:00 model jest gotowy. Po

krótkim rozbiegu model jest w powietrzu. Maciej robi dwa kręgi i podchodzi do

lądowania. Ze względu na mocno napompowane kółka i niewielki ciężar ładunku po

lądowaniu następuje seria kangurów. Szczęśliwie nie dochodzi nawet do

uszkodzenia śmigła. Tego typu uszkodzenie nie jest niczym nietypowym, ze względu

na niskie ceny śmigieł często poświęca się je zachowując minimalny prześwit

między gruntem a śmigłem.

 

Po locie mamy pewność, że model lata poprawnie, choć i tak dosyć szybko. Drobne

poprawki będą dotyczyć tylko miejsca montażu obciążenia i sterowania lotkami.

Tymczasem na lotnisku VanNuys Radek z Piotrem odkrywają klimatyczną, lotniczą

restaurację 94th AeroSquadron. Ceny dość przystępne, no i jakość produktów

wydaje się być nieporównywalna z fast food’ami. Być może jutro spróbujemy

skonsumować tam obiad.

Pod wieczór jedziemy jeszcze do HobbyHouse – sklepu modelarskiego. Radek ślini

się na model śmigłowca Blade MCX. Rzeczywiście model lata bardzo stabilnie. Po

puszczeniu sterów zachowuje spokój, którego nie zakłóca nawet wytrącenie go ze

stanu równowagi (np. popchnięcie palcem). Radek powinien sobie dać z nim radę. W

końcu jednak rozsądek zwycięża i do zakupu nie dochodzi. Ale zostało jeszcze

kilka dni … Szkoda, że tegoroczny kurs dolara tak znacznie odbiega od

zeszłorocznego 🙁 Pozostali modelarze kupują jakieś gadgety, których

przeznaczenia niemodelarska część ekipy nie jest w stanie zgłębić.

Wychodząc ze sklepu modelarskiego trafiamy do spożywczaka, w którym spotyka nas

miła niespodzianka – polski ekspedient. Kupujemy trochę Lebens Mittel – wydaje

się, że nie uda się zaspokoić głodu śniadaniem hotelowym.

Po krótkiej wizycie w hotelu pomykamy już autostradą numer 10 w kierunku LA. Na

wieczorne Polaków rozmowy zaprosił nas ksiądz Marek. Podziwiamy budynek

probostwa, wykonany bardzo solidnie i wykończony pięknie drewnem. Przegadujemy

prawie dwie godziny w bardzo miłej atmosferze. Główny temat: społeczeństwo

amerykańskie – bardzo ciekawe wnioski i spostrzeżenia. Po 23:00 widać jednak, że

część ekipy odpływa – zmęczenie i przestawienie czasu daje znać o sobie.

Żegnamy się zatem z konieczności i obdarowani jeszcze smakowitym makowcem na

pożegnanie ruszamy z powrotem do hotelu. Ksiądz Marek zaprasza nas jeszcze na

mszę w niedzielę na 18:30, proponuje też wieczorne zwiedzanie Hollywood.

Stan licznika wskazuje, że zrobiliśmy dziś niezły dystans: 112 mil.

 

Po północy zapadamy wreszcie w błogi sen …

 

Zobacz galerię

z 4 marca.