dzien 6 – 2009

przez | 8 marca 2009

2009-03-08 16:40

Godzina 7:38. W komplecie przybywamy na drugi dzień lotny.

Skręcając w Woodley Avenue, drogę opasającą teren lotniska, widzimy szeroko

rozlewającą się w nieckach terenu gęstą mgłę, przez którą z trudnością przebija

się wschodzące słońce. Wiemy już, że będzie ciekawie. Mleczna mgła skutecznie
ogranicza widoczność. Powietrze o dużej wilgotności względnej zawiera mniej
niezbędnego do procesu spalania tlenu w jednostce objętości, co obniża moc
silnika. Mgła może także świadczyć o słabym wietrze, co

także nie jest dla nas

korzystne.

W pierwszej kolejności zaczynamy od kontroli masy ładunku

na wadze organizatora. Ciężar okazuje się być dobrany odpowiednio, na cyfrowym

wyświetlaczu pojawia się 24,50 funta, czyli ok. 11,40kg. Z taką masą zmierzymy

się podczas naszego pierwszego dzisiaj lotu, w porannej serii zawodów.

Obciążenie zostaje skalkulowane w ten sposób, aby przy pomyślnym locie osiągnąć

minimalną przewagę nad konkurentami w tej kategorii.

Szczęśliwie pogoda poprawia się, mgła się rozrzedza a zza

chmur zagląda już słoneczko, rzucając pierwsze ciepłe promienie.

Rozpoczyna się 6 kolejka lotów.

Pierwszy jest dwupłatowiec. Załadowany bardzo mocno, ledwo

odrywa się od pasa. Pierwsze dwa zakręty idzie po bandzie. Potem leci mu się już

lepiej. Przy lądowaniu uderza jednak mocno przednim kółkiem. Traci kierunek i

wylatuje z pasa lot niezaliczony.

Dwa kolejne samoloty nie startują, czas na nasz. Jest 8:28,

na pokładzie 24.5 funta, 11kg. Model rozpędza się powoli. Gdy dojeżdża do linii,

przed którą musi się oderwać Maciej ciągnie do góry. Bartek jednak krzyczy:

ląduj, sądząc, że oderwanie nastąpiło za linią oznaczającą koniec

rozbiegu. Model zwalnia i kończy w wysokiej trawie za progiem pasa.

Po locie trwają konsultacje video. Bartek popełnił jednak

błąd, model oderwał się jeszcze przed linia. No nic, zostały jeszcze dwie

kolejki.

Kolejne modele latają ze zmiennym szczęściem. Bardzo dobrze

radzą sobie dwupłaty i latające skrzydło.

Udany lot zalicza Politechnika Rzeszowska. Bez większej

walki z termiką zataczają dwa kółka i z dosyć dużej wysokości udaje się im

sprowadzić maszynę na ziemię.

Dochodzi 9:00. Pomimo dość dużego już stopnia załadowania

modeli, jak dotąd nie byliśmy jeszcze świadkiem żadnego destrukcyjnego spotkania

ze zroszoną trawą lotniska.

Zaczynają się ciekawe loty. Coraz mocniej obciążane modele

latają na skraju swych możliwości wykonując zakręty na wysokości kilku metrów.

Wszystkim daje się we znaki słońce, ostro świecące pilotom

prosto w oczy podczas wykonywania pierwszego i drugiego zakrętu.

Głównym problemem modeli wydaje się być oderwanie od ziemi,

na wyznaczonym dystansie 200 stóp (~61 metrów).

Chcąc nacieszyć się wschodzącym kalifornijskim słońcem nasz

Faculty Advisor, stary leniwiec, organizuje sobie, zmyślnie uprzednio schowane,

wygodne krzesełko ogrodowe i usadawia się w dogodnej dla siebie pozycji do

obserwacji, przypominając reszcie załogi o jakże odpowiedzialnym i wymagającym

charakterze pełnionych przez siebie obowiązków.

Grzechem by było nie wspomnieć o dzisiejszych dokonaniach

reprezentacji Puerto Rico, która to jak wszyscy dobrze wiemy była autorem

wczorajszego bestsellerowego crash’u na samym środku murawy lotniska pośród

zgromadzonej gawiedzi.

Jak dziś widać, stanęli na wysokości i przywrócili swój

model do pierwotnej świetności. Niestety ten nie lada wyczyn przyćmiewa fakt, że

przy pierwszej dziś próbie lotu, tracąc połowę zawieszenia na rozbiegu,

pozostali nadal blisko ziemi nie stwarzając zagrożenia dla widzów.

Zaczynają się starty klasy Open. Modele dochodzące

rozpiętością do 4 metrów majestatycznie pokonują przestrzeń.

Stwierdzamy, iż teflonowe łożyska kół głównych należałoby

zastąpić kulkowymi. Był taki pomysł jeszcze w Polsce, do realizacji nie doszło.

Podejmujemy negocjacje z kolegami z Politechniki Wrocławskiej, którzy dysponują

zapasowym kompletem kół na łożyskach. Rozmowy spalają – nota bene – na panewce,

wrocławiacy nie są zbyt skorzy do współpracy. Znacznie lepiej układają się nam

stosunki z rzeszowiakami.

Godzina 9:30, z drukarki na stole sędziowskim wychodzą

najświeższe wyniki po rundzie 6. Zachowujemy nadal taką samą pozycję. Czas

powalczyć o wyższe lokaty.

O 9:40 rusza do boju w ramach 7. kolejki klasa Micro.

Nad głowami co jakiś czas na kilku metrach parami

przelatują kaczki, nic nie robiąc sobie z modeli próbujących je niezdarnie

naśladować. Trochę wyżej przelatują nad nami odrzutowce startujące z Van Nuys.

Abstrahując od trwających zawodów kilka refleksji natury

ogólnej. Kalifornia znacznie różni się od Georgii. Większy odsetek ludności

latynoamerykańskiej, znacznie mniejszy udział afroamerykanów. Dużo mniejsze

samochody, sporo marek europejskich, także produkowanych w Poznaniu

Volkswagenów. W miastach trochę większy ruch pieszych, często widoczne są
autobusy komunikacji miejskiej. Drogi słabszej jakości niż w Georgii, porównywalne z Detroit lub

Chicago. Za to krajobrazy dużo bardziej urozmaicone – góry, pustynie, równiny i

ocean.

O godz. 10:06 przychodzi nasza kolej w ramach 7 rundy. Waga

jak poprzednio. Niestety w odróżnieniu od wczorajszego dnia wiatru nie ma

żadnego, praktycznie cisza. Rozbieg trwa długo, niestety model nawet sie nie

odrywa, kończy w trawie obok pasa. Ułamuje się kawałek statecznika, ale nie

stanowi to żadnego wyzwania dla naszych modelarzy, którzy zaraz przystępują do

dzieła. Zostaje nam prawdopodobnie ostatnia runda.

Startuje Wrocław. Na rozbiegu pilot mocno ściąga drążek, co

powoduje tarcie statecznikiem poziomym po ziemi. Model przerywa start,

wrocławiacy próbują jeszcze raz, ale … w tej kolejce model już nie poleci.

Szlifowanie ogonem po ziemi spowodowało oderwanie usterzenia.

Chociaż wiatru praktycznie nie ma organizatorzy zmieniają

kierunek startu. W tej rundzie z polskich ekip został jeszcze Rzeszów. Co prawda

model ledwie się odrywa, ale potem w powietrzu idzie mu znacznie lepiej. Udane

lądowanie i Rzeszów osiąga udźwig 15.7 funta (7.1kg).

W tym roku ostatnie kolejki zawodów mają trochę inny, mniej

spektakularny przebieg. Brak wiatru powoduje, iż obciążone modele nie odrywają

się od ziemi na wymaganym odcinku i nie podejmują próby lotu. Tym samym nie

obserwujemy widowiskowych katastrof, których nie brakowało w zeszłym roku, gdy

modele wspomagane wiatrem odrywały się od ziemi by złamać się już w powietrzu

lub zakończyć żywot przeciągnięciem i korkociągiem na małej wysokości.

Dochodzi jednak do ciekawego wypadku w innych

okolicznościach. Model poprawnie wykonuje lot by ostatecznie ulec całkowitej

dezintegracji po spotkaniu z płotem zlokalizowanym na prostej do lądowania,

kilka metrów przed progiem pasa.

Mija godzina 11:00. Jeden z modeli klasy Open udowadnia, że

klasa, do której należy także potrafi wzbudzić emocje wśród zgromadzonej

gawiedzi. Powoli przesuwając się po pasie nie sprawia najmniejszego wrażenia,

jakby cokolwiek chciało go oderwać od ziemi. Jednakże ku zdumieniu wszystkich,

dostaje nagły podmuch w skrzydła i wzbija się na niewielką wysokość,

rozpaczliwie próbując utrzymać się choć na tej samej wysokości. Po chwili

wlatuje nisko nad zarośla i nurkuje w ich kierunku, ocierając się o krzaki. Mimo

to leci dalej. Pilot stara się podciągnąć go jeszcze trochę w górę, ale model

daje za wygraną – zahacza skrzydłem o trawę pociągając za sobą resztę

konstrukcji.

Modele klasy Micro rozpoczynają 8., prawdopodobnie ostatnią

kolejkę.

O 11:30, jako pierwszy model klasy Regular, zajmują pas

wrocławiacy. W przerwie pracowali nad usterzeniem. Niestety nie udaje im się

wystartować, problemy techniczne eliminują ich z tej kolejki, prawdopodobnie

ostatniej. Szkoda.

Finał zbliża się wielkimi krokami. Żeby urealnić szanse na
jakikolwiek udany dziś lot, zmniejszamy obciążenie do poziomu 10,30kg… jest to
dla nas liczba magiczna. Magia z pewnością się tu przyda, w tym celu Marcin vel
wuja wykonuje taniec szamana, aby zaczarować maszynę (z tym 10.3 związana jest
pewna większa historia, ale teraz nie będziemy się o tym rozpisywać.)

Próby oderwania modelu na siłę, tuż przed wyznaczoną

linią kończą się często przeciągnięciem tuż po oderwaniu. Przy odrobinie

szczęścia kończy się to tylko cyrklem na pasie, zdarza się jednak też

wypadnięcie z pasa i efektowniejszy kapotaż w trawie.

Prawie w samo południe na pas w Kaliforni wychodzi ekipa

Politechniki Poznańskiej. Maciej daje pełen gaz, Bartek wypuszcza model. Toczy

się i toczy – niestety wytoczyć nie może. Ponownie kończy w trawie na skraju

lotniska odrywając sobie kawałek statecznika. Temperatura wysoka, wiatru prawie

nie ma. No cóż, wygląda na to, że zakończymy na 19.6 funta. To i tak bardzo

dobry wynik, wykonaliśmy trzy poprawne loty i czwarty pusty, który niestety nie

został zaliczony, raczej z błędu sędziów, choć nie obyło się w tym wypadku bez

naszej winy. Szkoda tylko pierwszego, niedzielnego lotu. Model w chłodnym

powietrzu, z 24.5 funta wagi na pokładzie oderwał się przecież od ziemi. Gdyby

się udało, byłaby szansa na trzecie miejsce. Ostatecznie finiszujemy na 8.

miejscu wśród 31 ekip. Wynik dużo lepszy od zeszłorocznego, utrzymując ten

progres mamy spore szanse w przyszłym roku. Studenci spisali się na medal, nawet

malkontencki Faculty Advisor wygląda na zadowolonego. Ale kto go tam wie, pewnie

udaje, co by nas nie martwić, ale po fakcie wymyśli nam jakiś złośliwy

komentarz.

Cieszy nas fakt, że w tym roku wrócimy do domu z całym

modelem – niewielkie uszkodzenie steru i podwozia do dla ekipy mechaników pół

godziny pracy, a w Polsce samolot bardzo przyda nam się do dalszych prób i

testów.

Tymczasem startuje Rzeszów. Podobnie jak w naszym

przypadku, próba kończy tylko szybkim kołowaniem po pasie, zakończonym kapotażem

w trawie. Ale i tak dzielnie chłopaki stawali w szaranki.

Ostatnia kolejka dostarcza już niewielu emocji, obciążone

modele nie odrywają się od ziemi, lekkie wykonują poprawne loty. Tylko jeden

samolot rozbija się z gracją na prostej do lądowania.

Ekipa rozkłada się na trawie. Słonko miło przygrzewa.

Emocje powoli opadają.

Model znacznie doskonalszy niż w zeszłym roku. Praktycznie

nie wymagał żadnych prac podczas zawodów, wyjątkiem były naprawy goleni i

klejenie statecznika, ale nie sposób porównywać tego z zeszłoroczną sytuacją. No

i sam model dużo bardziej przypominał samolot. Kształt RWD, skrzydła Pirata. To

musiało latać lepiej.

Zawody kończą się ostatnią kolejką klasy Open. Szkoda

tylko, że karty w niedzielnej edycji zawodów rozdawał wiatr, a właściwie jego

brak. Ciekawe katastrofy zdarzały się właściwe tylko pierwszego dnia, podczas

oblotów.

O godzinie 12:45 kończą się ostatnie loty. Czekamy na

wyniki. Robimy sesję zdjęciową. Roll-bar sponsora Miasta Poznań

budzi duże zaciekawienie uczestników – żadna inna drużyna nie ma takiego

sprzętu. Strzelamy też fotki z ekipą rzeszowską. Brakuje Wrocławia – niestety

ich pilot skaleczył sobie dłoń odpalając silnik ręką – cala ekipa pojechała z

nim do szpitala.

Zachowaliśmy dominującą pozycję wśród polskich ośrodków

akademickich reprezentowanych na SAE, choć trzeba przyznać, że nie było łatwo.

Nasze doświadczenie uzyskane w zeszłym roku dało nam duży handicap. Ale już za

rok Rzeszów, Wrocław i nieobecna w tym roku na edycji zachodniej Warszawa będą

dla nas groźnymi konkurentami.

Złośliwie zaczyna wiać silniejszy, chłodny wiatr. Gdyby

powiał ze dwie godziny wcześniej być może udałoby nam się unieść te 11kg, Ale

teraz nie ma już co gdybać.

Spróbujemy przekonać się o możliwościach modelu podczas

pikniku Zlot Gigantów, organizowanego przez Jacka Nowaka i sekcję modelarską

Aeroklubu Poznańskiego na lotnisku Bednary w dniach 16-17 maja 2009r. Z

wyprzedzeniem zapraszamy na tą imprezę wszystkich naszych sympatyków i kibiców.

Stosowne zaproszenie pojawi się na stronie

 

www.aerodesign.com.pl i

 

www.aeroklub.poznan.pl

O 13:40 zaczyna sie impreza zakończeniowa. Kolejno wręczane

są nagrody. Rozpoczyna się od wyróżnienia za najlepszą katastrofę – zgodnie z

przewidywaniami wygrywa ekipa z Puerto Rico. Potem następują nagrody: za

najlżejszy samolot w klasie Micro, za najlepszą prezentację, za najlepszy

raport, największy współczynnik obciążenia w klasie Micro, największy

podniesiony ciężar. Jeden z amerykańskich uniwersytetów odbiera specjalną

nagrodę ufundowaną przez NASA, inny nagrodę innowacyjną SAE.

Na koniec wręczane są nagrody za pierwsze trzy miejsca

zajęte w klasyfikacjach generalnych poszczególnych klas. W naszej klasie

pierwszą nagrodę odbiera Kansas State University.

Po zakończeniu imprezy organizatorzy fundują nam jeszcze

pokaz akrobacji na śmigłowcu Raptor 90 do muzyki. Maciej mówi że nawet niezły.

Ostatecznie zajęliśmy 8. miejsce w gronie 31 drużyn klasy

Regular. Rzeszów uplasował się na miejscu 14., Wrocław na 17.

Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku pakujemy klunkry

do samochodów i jedziemy do restauracji 94 AeroSquadron przy lotnisku VanNuys.

Niestety wszystkie miejsca zajęte, śmigamy zatem do In’n’out – coś a’la

MacDonald. Autochtoni twierdzą, że trzymają dużo wyższy poziom niż inne

hamburgerownie. W porównaniu do Burger Kinga rzeczywiście jest lepiej, ale cóż,

hamburger to nie schabowy.

Wracając do hotelu pryska dotychczasowa powaga. Zimne

łokcie, baseball’ówki daszkiem do tyłu i głośne meksykańskie disco-polo

wydobywające się z głośnika towarzyszy nam przez całą drogę.

W hotelu czterech śmiałków: Bartek, Maciej, Wojtek i

Marcin, bawiąc się w morsów wskakują do zimnej wody w basenie hotelowym. Szybko

wyskakują, ale i tak pełen respekt dla ich wielkiego wyczynu – w końcu jak by

nie patrzeć wciąż trwa zima.

 

2009-03-08

22:00

Na

zakończenie dnia na zaproszenie Marka Małolepszego jedziemy do jego domu do

Tujunga. Marek wraz z żoną raczy nas prawdziwie polskimi daniami. Po

obiedzie pokazuje nam swoją przydomową winnicę i zdradza kilka szczegółów

dotyczących produkcji wina. Dla nas jednak wszystko to wysiada przy tym, co

trzyma w garażu – prototypowy szybowiec Diana, na którym planuje pobić i

pobija po kolei rekordy w klasie swojej i nie tylko. Pełen wypas.

Równolegle

kilkoro z nas jedzie na mszę do polskiego kościoła Our Lady of the Bright

Mount Parish położonego w Los Angeles przy West Adams Bulevard numer 3424.

Po mszy ustalamy z księdzem Markiem szczegóły jutrzejszego pakowania modelu

do skrzyni i jego wysyłki do Polski za pośrednictwem firmy kurierskiej DHL.

Pod

wieczór rozstajemy się z Markiem i z silnym przekonaniem o wyższości

polskiej kuchni nad wszelkimi innymi wracamy do hotelu.

Na tym kończymy dzisiejszą relację. Co prawda zawody już

się zakończyły, ale w USA pozostajemy do piątku. Postaramy się codziennie

formułować nasze spostrzeżenia i przemyślenia na temat słonecznego stanu

Kalifornia. Dziękujemy za dotychczasową uwagę i zapraszamy do lektury kolejnych

relacji.