dzien 8 – 2008

przez | 22 kwietnia 2008

22 kwietnia 2008r. We wtorek czas się nam pożegnać z Acworth, w którym mieszkaliśmy. Konsumujemy ostatni raz śniadanie (nie będzie nam go żal – dzień w dzień ten sam fatalny skądinąd asortyment, szkoda opisywać) i o 7:30 ruszamy do Chicago. Pogoda – jak przez poprzednie niemal wszystkie dni – słoneczna, 75°F, wszyscy wracają mocno opaleni amerykańskim słońcem. Poprzednie tygodnie studenci spędzili w bezokiennej modelarni, trochę słońca im nie zaszkodzi. Podroż różnymi tekstami umila nam Marcin Raul. Mówi np. o mrówkach w akademiku i o tym, ze trzeba je usunąć ze szklanki przed wyciągnięciem z niej maczaka z herbatą – żeby herbata mogła wyschnąć przed następnym parzeniem 🙂 Takimi i innymi dowcipami – częściowo wprost ze studenckiego życia wziętymi – częstuje nas co po chwila, sypiąc nimi jak z rękawa. Mamy z tego powodu niezły ubaw. Tymczasem mijamy Chattanoogę, Nashville, Louisville i Indianapolis, przejeżdżając przez stany Georgia, Tennessee, Kentucky, Indiana i Illinois. W Louisville widzimy potężne lotnisko, a na nim m.in. bazę UPS z samolotami Boeing 747. Ciekawie wygląda ta amerykańska zabudowa – niskie przedmieścia i drapacze chmur w ścisłym centrum. Jak na filmach :-). Śmigamy też niedaleko miejsca urodzin Abrahama Lincolna. Ruch na autostradzie nienajgorszy. Autostrady wykonane z betonu – pojęcie kolein tu nie istnieje. Brak włazów kanalizacyjnych w ulicach. Oczywiście najciekawszymi obiektami na amerykańskich autostradach są potężne truck’i, wymuskane, wychromowane, lśniące. Ciekawym zjawiskiem są samochody osobowe ciągnięte na sztywnym dyszlu i jadące na swoich własnych 4 kółkach. A już największe wrażenie robi zestaw: camper wielkości autobusu ciągnący za sobą samochód osobowy (do jeżdżenia do sklepu z campingu :-). No i te szerokie i wysokie pick-up’y … Niektóre ciągną naczepy siodłowe mając siodło zamocowane na pace. Jak chodzi o przekroczenia prędkości, to wydaje się, że większość samochodów regularnie przekracza ją o 5-10 MPH. Ale bywa także, że nawet o 20-30 MPH. Co jakiś czas na pasie zieleni stoją wozy z radarami; policjanci po namierzeniu delikwenta nie machają lizakiem ale po prostu ruszają w pościg – to tak bardziej po amerykańsku 🙂 Jak później ustalamy ograniczenia prędkości są traktowane z przymrużeniem oka w okresie występowania korków rush hour, wszyscy jadą wówczas w ramach traffic flow, tak żeby było szybko i bezpiecznie; niegłupie. Dopiero samotny samochód przekraczający prędkość na pustej drodze o ponad 5 MPH staje się celem policyjnych radarów. Po drodze nie widać małych ptaków – wron, gawronów czy srok. Jest za to pokaźna liczba drapieżnego ptactwa o rozłożystych skrzydłach, które krąży w kominach termicznych nad autostradami. Poza tym – sądząc po zwłokach na jezdniach – sporo tutaj saren, świstaków, jeży, wiewiórek (takich jak Chip i Dale). W pewnym momencie spod jednego z mijanych truck’ow strzela kamyszek – uderza w naszą przednią szybę zostawiając na niej pęknięcie. To ponoć dosyć częste zjawisko na amerykańskich drogach. To pierwsze uszkodzenie auta – do tej chwili udawało nam się ich uniknąć. Amerykanie zresztą jeżdżą bardzo dobrze – są grzeczni na drodze i ustępują miejsca. Niestety na polskich drogach jest zupełnie inaczej. No i drugie niestety: po tygodniu spędzonym w kraju gdzie cudza własność jest nietykalna, będziemy znów musieli przypomnieć sobie o konieczności zamykania samochodu, pilnowania prywatnych rzeczy itd. Przykre, tym bardziej, że – jak widać – może być normalnie. Ameryka to ciekawy kraj, przede wszystkim – DUŻY. Zbyt krótko tu byliśmy, by móc powiedzieć coś więcej. Pewne rzeczy bardzo się nam podobają, inne mniej. Jedzenie kiepskie – ale Ameryka to kraj możliwości – jak ktoś chce i ma pieniądze, nie musi wcale wcinać fastfood’ów. Ten pobyt pozwolił nam zweryfikować widzenie Ameryki względem filmowych schematów. Trzeba jednak podsumować, ze będziemy wspominać Amerykę bardzo ciepło i będziemy chcieli tam wrócić – na przyszłoroczne zawody SAE 🙂 Jakość dróg zaczyna się pogarszać – zbliżamy się do Chicago. Powoli zaczynają się korki, ale i tak nie jest źle. O 20:00 dojeżdżamy na miejsce. Ale zarabiamy godzinę – gdyż cofamy zegarki z czasu Eastern na Central, w Chicago jest GMT-6. Spać będziemy na salce polskiego domu parafialnego. Proboszcz Adam Bobola pomaga nam skonfigurować materace i pościele. Zabiera nas potem do Chińczyka na kolację. Krewetki, kraby, małże, sushi, ośmiornice – dla każdego cos miłego. Odczucia są ambiwalentne, jednak nikt nie wychodzi głodny. Są też sałatki i owoce – niewątpliwie dużo bardziej zdrowe i zróżnicowane niż amerykańskie fast-food’y. Marcin „Raul” konstatuje, iż zgodnie z chińskim kalendarzem jest świnią, ale usiłuje nam wmówić że to raczej guziec zilustrowany jest na kalendarzu, a nie świnia. Nie dajemy się przekonać. Studenci są żądni świata, wiec pomimo zmęczenia, ok. 21:15 wyruszamy jeszcze obejrzeć Chicago downtown by night, oddalone o niecałe 50 km. W centrum robimy sobie zdjęcia pod Sears Tower. Wracamy do parafii o 23:45

.

W środę z panem Wojtkiem przedstawicielem lokalnej Polonii jedziemy zwiedzić Chicago, być może wjedziemy na Hancock Tower. Potem około 15:00 pan Wojtek odwiezie nas na lotnisko. My z bagażami zostaniem na lotnisku, a on odwiezie do parafii samochód, który dzielnie nam służył przez cały tydzień. To prawdopodobnie ostatnia relacja z terenu USA, być może uda nam się jeszcze skorzystać z jakiegoś WiFi na lotnisku. Jeśli nie, zapraszamy na czwartek na ostatnią relację podsumowującą pierwszy w historii udział ekipy Politechniki Poznańskiej w zawodach SAE AeroDesign.

Zobacz galerię zdjęć z dni 21-24.IV.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.