dzien 2 – 2012

przez | 13 marca 2012

 

13.03.2012
– wtorek

   

   
O godzinie 7 wszyscy wyspani ochoczo zrywamy się z legowisk. Ten dzień będzie
długi i męczący, więc trzeba porządnie się najeść. Na szczęście wczoraj
zakończyliśmy dzień zakupami składającymi się z zapasu DrPeppera, bochenka
chleba i "pysznej" mielonki (bardzo niedrogiej). Wcinamy nie rozwodząc się za
bardzo nad składnikami z których powstał nasz posiłek i ruszamy metrem na
Heathrow.


   
Odprawa i boarding przebiegają nadzwyczaj sprawnie, nigdzie nie czekamy dłużej
niż 15 minut. Rozsiadamy się w umiarkowanie wygodnych fotelach klasy ECONOMY i
pełni optymizmu szykujemy się na pozostanie w nich przez najbliższe 12 godzin.
Lot nie obfituje w ciekawe wydarzenia. Wojtek dostrzega ślady wycieku oleju na
jednym ze skrzydeł, jednak najwyraźniej zbyt małego, by w jakikolwiek sposób
zakłócić spokój obsługi samolotu. Dowiadujemy się od pilota, że dzięki dobrym
wiatrom dotrzemy na miejsce nieco wcześniej niż przewidziano.

   
Około godziny 18 lokalnego czasu (2:00 w Polsce) dojeżdżamy autobusem do
wypożyczalni samochodów, by odebrać wcześniej zarezerwowanego Dodge’a.


   
Dystans dzielący wypożyczalnię od naszego motelu pokonujemy przez 2 godziny,
jadąc dość zatłoczonymi drogami Los Angeles. Całą drogę towarzyszy nam dziwny
świst wydobywający się z samochodu, ewidentnie mający związek z prędkością
samochodu, zmieniający się czasem podczas zmian biegów. Samochód ma na liczniku
50 tys mil i mniej niż 2 lata, ale jest wyprodukowany zgodnie z lokalnymi
standardami motoryzacyjnymi – tanio, szybko i niekoniecznie starannie. Mamy
nadzieję, że nie zatrzymamy się na jakimś odludziu z rozkraczonym automatem. By
wyeliminować negatywny wpływ tajemniczego dźwięku na nasze samopoczucie
podkręcamy głośność radia i delektujemy się latynoskimi hitami.


   
Po dotarciu do motelu rozdzielamy się na 2 drużyny. Wuja, Kuba, Mateusz i Maciej
zostają na miejscu i zajmują się poprawieniem staniu higieny osobistej,
natomiast Wojtek z Bartkiem jadą odebrać skrzynię z naszym sprzętem. Koło 21
idziemy na spacer do pobliskiego Burger Kinga i dobijamy się podwójnymi
Whooper’ami, suto zakrapianymi paskudnym eliksirem Doktora Peppera.