dzien 6 – 2012

przez | 16 marca 2012

16.03.2013
– sobota  – drugi dzień zawodów



Wyniki pojawiły się po godzinie 2:00. W klasie Regular zdobyliśmy 49/50 pkt.
Lepsze od nas były tylko dwie drużyny, które zdobyły 49,5pkt. To oznacza, że na
razie mamy 3. miejsce, za dwoma pierwszymi ex aequo.


W klasie micro poszło nieco gorzej – wylądowaliśmy na 11 miejscu z 21 drużyn.
Zlokalizowaliśmy już winnego tego słabego wyniku i określiliśmy karę. Wojtek
musi 3 razy skoczyć na dechę do zimnego basenu. Nie ma przebacz.


Rano start o 5:30. Pada dość solidnie, a wygląd nieba nie wróży nic dobrego.


Bartek zawozi Wojtka, Macieja i Wuja ze sprzętem na lotnicho, by zajęli
zadaszone stoliki dla nas i dla Dęblina.



    Sytuacja nie wygląda dobrze.
Przygotowywania do lotów zamieniają się w walkę z ulewą i lekką powodzią.
Lotnisko położone jest niżej niż okoliczne tereny, a na dodatek przepływa obok
niego strumyczek, który podobno potrafi wylać i odciąć ten teren od reszty
świata. Organizatorzy informują nas o tym, że ze względów bezpieczeństwa policja
może zarządzić nawet ewakuację lotniska i zamknąć je do końca dnia.


Podczas krótkiej narady piloci i organizatorzy decydują, że spróbujemy rozpocząć
jedną kolejkę o godzinie 9:15. Wtedy podobno deszcz ma padać słabiej.


Bierzemy się za przygotowywanie samolotów. Oprócz deszczu pojawia się silny
porywisty wiatr, przekraczający w porywach 15m/s.


Pojawia się problem z Micrasem. Wilgoć najwyraźniej szkodzi odbiornikom – żaden
z trzech które mamy nie chce działać. Wuja z Bartkiem zamykają się w vanie i
odpalają ogrzewanie z klimą na FULL, żeby przesuszyć sprzęt i portki.


W międzyczasie Kuba z Mateuszem owijają Macieja folią i przyklejają mu do głowy
parasol, żeby przetrwał pilotowanie samolotów.



Po kilkunastu minutach w suszarce elektronika w Mikrasie ożywa. Zabezpieczamy
najważniejsze elementy cienką lateksową folią, znalezioną w portfelach.



Pogoda daje nam w kość. Wdeptujemy w kałuże głębokie na 10 cm, krążymy między
małymi rzeczkami płynącymi przez teren lotniska i uchylamy się przed nisko
przelatującymi namiotami i innymi ciekawymi sprzętami, porwanymi przez wiatr.


Po godzinie 9:00 organizatorzy wołają reprezentantów ekip na kolejne zebranie.
Zapada decyzja o opuszczeniu lotniska. Wszyscy muszą z niego zniknąć. O godzinie
13:00 mamy zjawić się w hotelu Airtel, żeby ustalić co dalej.


Zwijamy się z lotniska i jedziemy do naszego motelu. Jesteśmy zziębnięci,
mokrzy, utaplani w błotku i głodni. Wypakowujemy szybko sprzęt, suszymy i …
wskakujemy do wanny. Maciej odkrył wczoraj wieczorem, że to, co wcześniej
uważaliśmy za brodzik, jest tak na prawdę wypełnionym gorącą wodą jaccuzi. Jest bardzo
przyjemnie, nie przeszkadza nam nawet deszcz, coraz mocniej padający na głowy.



Po rozgrzewce w wannie Wojtas odbywa swoją karę. Trzy skoki do zimnego basenu
na dechę orzeźwiają naszego kolegę.


O 12:30 ruszamy na spotkanie. Zapada decyzja o wznowieniu lotów, pomimo deszczu
i wiatru. Wszystkie ekipy przemieszczają się żwawo na lotnisko. My też jedziemy,
ale nie mamy ze sobą samolotów. Bartek z Wujem zwalniają miejsce w aucie
wysadzając resztę ekipy i jadą po sprzęt do motelu.


Organizatorzy szybko rozpoczynają pierwszą kolejkę. Postanawiają zacząć od klasy
Regular. Normalnie jako pierwsze lecą mikrasy, ale ze względu na porywisty wiatr
tym razem na początku mają lecieć większe samoloty. Czas mija, a naszego sprzętu
nie ma. Kolejne ekipy startują, a Wojtek z Maciejem dreptają nerwowo w kółko,
pewni że opuścimy pierwszą kolejkę, z powodu braku sprzętu. W pierwszej kolejce
w klasie Regular można wykonać lot bez obciążenia, który jest dodatkowo
premiowany. Bardzo nam na niej zależy.

W końcu, po pełnych nerwów i frustracji 40 minutach, na horyzoncie pojawia się
czerwony van, załadowany po dach naszymi zabawkami. Składamy Bicepsa w trybie
ekspresowym. Niestety przez pośpiech zostaje uszkodzona kratownica ogona. Jest
bardzo delikatna – woda wyraźnie zaszkodziła tej drewnianej konstrukcji. Nikt
nie przewidywał lotów ani przygotowań w deszczu. Szybko naprawiamy ogon i
ustawiamy się w kolejce do tankowania i startu.


Po kilku minutach oczekiwania docieramy na koniec kolejki i ustawiamy się na linii
startu. Od tego momentu mamy dokładnie 3 minuty na oderwanie maszyny od ziemi.
Bartek podłącza grzanie świecy silnika, kręci rozrusznikiem i… nic. Silnik nie
odpala. Maciej biegnie pożyczyć grzałkę od ekipy z Dęblina i podłącza ją
bezpośrednio pod świecę wkręconą w głowicę silnika. Silnik nie odpala dalej.
Kończy się nasz czas i musimy zejść z pasa. Wojtek  prosi prowadzącego o
pozwolenie na przejście na koniec kolejki i ponowną próbę startu w tej turze.
Otrzymujemy zgodę. Szybko diagnozujemy usterkę – świeca przepaliła się podczas
regulowania silnika przed lotami. Zmieniamy ją na nową i za chwilę po raz
kolejny stoimy z samolotem na linii startu.



Podczas odpalania silnika zaczyna lać. Maciejowi i Bartkowi nie robi to już
różnicy, bo i tak są przemoknięci, ale płatowiec i nadajnik są wrażliwe na
wilgoć.



Biceps bez obciążenia szybko odrywa się od płyty lotniska. Maciej wykonuje krąg,
walcząc z podmuchami wiatru skierowanego prostopadle do pasa i z deszczem
lejącym się do oczu. Podczas podejścia do lądowania wiatr znosi mocno samolot z
osi pasa. Maciej podejmuje decyzję o odejściu na drugi krąg. Odkręca gaz na 3/4
mocy i podnosi samolot w górę. Po chwili staje się najgorsze. Przemoczona
balsowa kratownica nie wytrzymuje obciążenia łamie się w połowie. Bez ogona
samolot traci sterowność i spada z kilku metrów na mokrą trawę. Koniec nadziei
na premię za pusty lot.

 


Zbieramy zwłoki Bicepsa i zanosimy do naszego boksu. Cały kadłub nadaje się już
wyłącznie na
ognisko, poległ również ster wysokości i jedna z końcówek skrzydeł. Silnik też
dostał. Wszystkie te części mamy na miejscu. Od razu rozpoczynamy naprawę.

 


Przychodzi czas na Micro. Wieje jak szalone, wiele ekip tchórzy i nie leci.
Organizatorzy ogłaszają, że dziś nie będzie więcej kolejek, że ta jest pierwszą
i ostatnią tego dnia.

W ekipie zapanowała niezgoda – część zdecydowanie nie chce, by próbować wykonać
lot Mikrasem w burzowych warunkach, po tym jak 20 minut wcześniej poległ Regular.
Wojtek z Maciejem upierają się, żeby lecieć i ustawiają się w kolejce do startu.
Wyjmują jedną sztabkę stali z luku bagażowego, tak by zostało w nim 1350g.



Przed nami próbują sił koledzy z Wrocławia i Dęblina. Wrocławski samolot
przegrywa z wiatrem zaraz po starcie i rozbija się o ziemię. Dęblin kończy
niewiele lepiej. Bardzo niewiele samolotów dolatuje w jednym kawałku, jeden z
nich zostaje nawet porwany przez wiatr. Udane loty wykonują ekipy z Turcji,
Indii i jedna z Ameryki.



Przychodzi czas na naszą Bombę. Wieje mocny poprzeczny wiatr. Wuja, nasza
wyrzutnia do samolotów, zakłada hełm, chwyta Bombę nad głową i wyczekuje na
dobry moment do startu. W przerwie pomiędzy szkwałami Maciej odkręca pełen gaz a
Wuj z całej siły ciska samolotem przed siebie. Bomba walczy z grawitacją.
Nabiera prędkości lecąc ku ziemi i 15 cm przed glebą zaczyna wygrywać.



Maciej prowadzi naszą maszynkę naprzód, do pierwszego punktu kontrolnego. Gdy
sędzia podnosi zieloną flagę, zawraca samolot w kierunku drugiego z sędziów.
Bomba smagana wiatrem dzielnie przedziera się przez wilgotne powietrze. Na
kursie kolizyjnym pojawia się para kaczek, ale drób wykonuje sprytny unik.


Wiatr zaczyna porywać naszego mikrasa coraz dalej, Maciej zawraca samolot po
osiągnięciu drugiego z punktów kontrolnych. Teraz Bomba wraca na lotnisko lecąc
pod wiatr. Walczy na pełnym gazie, ledwo poruszając się naprzód. W akumulatorze
zaczyna kończyć się prąd i silnik powoli słabnie. Przed lotem Wuja przeładował
go ponad normę, ale walka z wiatrem pochłania dużo energii. Bomba ostatkiem sił
dolatuje nad strefę lądowania. Maciej sadza ją na mokrej trawie. Chwilę sunie na
brzuchu i hacząc śmigłem o trawę wykręca małe salto. Na szczęście nic nie ulega
uszkodzeniu. Lot zaliczony. Nasza ważąca 360g Bomba zalicza krąg z 1350 gramami
stali na pokładzie. To dobry wynik.



Zbieramy sprzęt, żeby ochronić go przed wodą i wiatrem. Szybko wciągamy kanapki
dostarczone przez organizatorów i zwijamy się z lotniska. Jak na złość, teraz
przestaje padać i zaczyna świecić słońce. Jest jednak za późno, żeby rozegrać
jeszcze jedną kolejkę. Kolejne odbędą się jutro.


 

Z lotniska jedziemy bezpośrednio do domu Marka Małolepszego, przedstawiciela
tutejszej polinii, z którym poznaliśmy się podczas zawodów w 2009 roku. Po
pysznej kolacji zabieramy się do napraw naszego Regulara. Mamy do dyspozycji
ciepły i suchy garaż, zdecydowanie wygodniejszy niż nasze ciasne motelowe
pokoiki. W dogodnych warunkach szykujemy nasze maszyny na jutrzejszy dzień.
Prognozy pogody na niedzielę są zdecydowanie lepsze niż na dziś.


Na bieżąco sprawdzamy czy wyniki dzisiejszych lotów pojawiły się w Internecie.
Niestety nadal ich nie ma, a robi się już późno. Pewno obejrzymy je dopiero
rano.